Po co Polakom wojna z talibami
Niemiecki strateg Carl von Clausewitz mawiał, że wojna to polityka, tylko prowadzona innymi środkami.
Nadszedł czas, by przypomnieć o tej zasadzie w kontekście stacjonowania polskiego wojska w Afganistanie.
Naszych żołnierzy wysłaliśmy tam w 2002 r. - jak tylko opadł kurz po wymierzonej w talibów i Osamę bin Ladena kampanii amerykańskich marines. Wówczas nasze intencje były jasne jak słońce. Przede wszystkim całemu światu zależało, by Afganistan nie stał się "czarną dziurą, z której co jakiś czas będą wyskakiwać terroryści".
Tak przedstawiał ten kraj Colin Powell, ówczesny amerykański sekretarz stanu, na konferencji w Petesburgu pod Bonn w 2001 r. Nikt wtedy nie miał wątpliwości, że w Afganistanie dochodzi do wielkiej przemiany, którą symbolizować miał właśnie wybrany na prezydenta Hamid Karzaj - wykształcony za granicą i mówiący świetnie po angielsku Pasztun. Kolejne państwa deklarowały więc miliardy na odbudowę kraju, a także zgadzały się wysłać swe wojska w trudną misję stabilizacyjną, która zresztą nie wydawała się wtedy tak trudna, bo wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że Amerykanie rozbili talibów w proch i pył.
Przy okazji Polska chciała też załatwić swój mały dyplomatyczny interes - wzmocnić nasz sojusz z USA. Dlatego od 11 września 2001 r. byliśmy przykładnymi partnerami Amerykanów na każdym możliwym froncie walki z terrorystami. GROM brał udział w operacji "Trwała wolność", która była odpowiedzią na zniszczenie przez bin Ladena bliźniaczych wież World Trade Center.
Dołączyliśmy do koalicji wojsk w Afganistanie już po usunięciu rządów talibów, a później w Iraku, gdzie pomagaliśmy zlikwidować reżim Saddama Husajna. Bez wahania też angażowaliśmy się w misję w tym kraju już po tym, jak Saddam nie straszył - byliśmy tam nawet wtedy, gdy swe jednostki wycofywały inne kraje.
Tyle że to nasze zaangażowanie jak do tej pory na niewiele się zdało. Pod każdym względem. Ani sytuacji w Afganistanie nie udało się opanować i to państwo jest taką samą "czarną dziurą" (trzymając się terminologii Powella), jaką było w 2000 r. Ani nie udało nam się stać kluczowym partnerem USA. Owszem, George W. Bush rzucił słynne "you forgot Poland" do Johna Kerry'ego podczas debaty prezydenckiej w 2004 r., ale on także o nas nie pamiętał, gdy w grę wchodziły wizy do USA. A już całkowicie zapomniał o nas Barack Obama.
We wrześniu po raz trzeci przyjedzie do Europy, tym razem z okazji obchodów wybuchu II wojny światowej. I po raz trzeci ominie Polskę - choć pewnie jego sztabowcy musieli stosować karkołomne zabiegi dyplomatyczne, by wyjaśnić, jak można ominąć Polskę przy okazji rocznicy wybuchu wojny.
Lepszego dowodu na to, że Amerykanie nie traktują nas - mimo wszystkich naszych wysiłków - jako bliskiego sojusznika, mieć chyba nie można.
Wprawdzie w Afganistanie stacjonuje teraz misja dowodzona przez NATO, a nie przez USA, ale wiadomo, że to Amerykanie grają w sojuszu pierwsze skrzypce. Polscy żołnierze za udział w tej misji ponoszą najwyższą ofiarę. Od początku zginęło ich tam dziesięciu. W poniedziałek kilkunastu naszych żołnierzy zostało wciągniętych w pułapkę - jeden zginął, czterech zostało rannych.
Oczywiście, można sięgnąć po dyżurny argument, że jesteśmy członkiem NATO, i w związku z tym mamy obowiązek brać udział w misjach pod flagą sojuszu. Zgoda, pakt północnoatlantycki to ważna instytucja, która daje nam gwarancję bezpieczeństwa. Ale, jak podkreśla generał Roman Polko w wywiadzie powyżej, Polska zaangażowała się w tę misję w pełni, bez żadnych ograniczeń, nie unikając najtrudniejszych zadań.
To nie jest standard. Niektóre państwa (na przykład Turcja) zastrzegły sobie, że ich żołnierze nie będą angażować się w bezpośrednią walkę.
Szanse na ustabilizowanie sytuacji w Afganistanie są niewielkie. Przez ostatnie lata siłom sojuszniczym nie udało się zdobyć poparcia lokalnej ludności, a bez tego nie ma szans na wygranie z talibami prowadzącymi wojnę partyzancką. Dlatego trzeba postawić pytanie: w imię czego dalej tkwimy w Afganistanie?
Czy stacjonowanie naszych wojsk w tym kraju podnosi nasze wpływy w ramach NATO? Nie - jeśli będziemy je mierzyć liczbą Polaków na ważnych stanowiskach w strukturach sojuszu. Czy dzięki polskim żołnierzom w prowincji Ghazni zacieśniamy zagraniczne sojusze?
Też nie - Amerykanie tarczy antyrakietowej na naszym terytorium budować już chyba nie chcą, nie myślą także o tym, by znieść nam wizy.
Źródło: The Times Polska